Start Artykuły Dlaczego kłopoty ze spowiedzią
Dlaczego kłopoty ze spowiedzią PDF Drukuj Email
Wpisany przez Ks. Proboszcz   
sobota, 26 października 2013 18:16

          O co zatem chodzi? Co jest aż tak trudnego w Sakramencie Pokuty, pojednania nawrócenia, że człowiek wynajduje niezliczone usprawiedliwienia, by Miłosierdziu Pana powiedzieć: nie. Czy rzeczywiście najtrudniej jest człowiekowi uznać swoje grzechy i wyznać je szczerze przed kapłanem, pokonując wstyd, upokorzenie, miłość własną? My mówimy: idę - lub nie idę - do spowiedzi. Gdyby tu chodziło rzeczywiście tylko o spowiedź, sprawa nie przedstawiałaby właściwie żadnych trudności.

         Przecież wymyśliliśmy sobie świeckie konfesjonały, które wydają się nam nieodzowne w życiu: od wypłakania się w rękaw zaprzyjaźnionej osoby - najlepiej w stanie lekkiego zamroczenia alkoholem - poprzez spowiedzi wobec nieznanych ludzi w pociągu, poczekalni, sali szpitalnej; poprzez szpalty gazet, gdzie redaktorzy reagują na ludzkie problemy - aż do telefonów zaufania i gabinetów psychoanalizy! I jakoś nam wcale wtedy nie przeszkadza, że nie mamy zapewnionej tajemnicy, że często trzeba za to słono zapłacić, że dalej zostajemy ostatecznie z naszymi problemami, że nasza szczerość może zostać wykorzystana przeciw nam. Rzecz chyba w tym, że w tej spowiedzi naturalistycznej, takiej bardzo ludzkiej, szukamy ostatecznie siebie, szukamy dla siebie usprawiedliwienia, krótkotrwałej pociechy, zrozumienia - co na jakiś czas zdaje się wystarczać.

         Tymczasem spowiedź sakramentalna stanowi ledwie 1/5 sakramentu nawrócenia a dokładniej mówiąc: sakramentu nawracania się nieustannego ku Panu Bogu: wyznanie grzechów poprzedzić musi rachunek sumienia, żal za grzechy, połączony z mocnym postanowieniem poprawy, a kończy zadośćuczynienie i pokuta. Wspomniana odwaga i uczciwość każą człowiekowi, odwołującemu się do Bożego Miłosierdzia, stanąć w prawdzie: jestem grzesznikiem! Zło nazywam po imieniu i chcę z nim zerwać z pomocą Bożej łaski! I ostatecznie już dzieci, przygotowujące się do swojej pierwszej spowiedzi świętej, powiedzą: Wtedy będzie rozgrzeszenie, kiedy będzie nawrócenie. Jakież to trudne dla kogoś, kto żyje z grzechu i w grzechach, a klękając przy kratkach konfesjonału, musiałby podjąć decyzję o radykalnej zmianie stylu swego życia: zerwać ze złem, naprawić krzywdy, przebaczyć, wrócić, przyznać się, pokutować.         

          Zatem przeszkodę, uniemożliwiającą korzystanie z Trybunału Bożego Miłosierdzia, jakim jest niewątpliwie każdorazowe przystąpienie do Sakramentu Pokuty stanowi pycha (to ja określę, co jest grzechem, a co nie; ja sam sobie z tym poradzę) trwanie w grzechu i brak osobistej relacji (miłości) ku Bogu, sprawdzanej posłuszeństwem Jego woli. Wtedy już tylko wystarczy dorobić dowolną ideologię, a nieuporządkowana miłość własna zadba o pajęczyny na drodze do konfesjonału. Gdy ktoś świadomie i dobrowolnie rezygnuje z sakramentu uzdrowienia, jakim jest Sakrament Pokuty, podejrzewam takiego kogoś o swoisty... instynkt samobójczy. I choćby taki ktoś wysuwał tysiące argumentów na "nie" wobec konfesjonału najprawdopodobniej chodzi mu wtedy o obronienie swojego grzesznego życia: za wiele musiałby stracić, gdyby się naprawdę nawrócił. Krótko mówiąc: konfesjonał, stojący w świątyni, pyta mnie milcząco o moją wiarę, pokorę i miłość.